środa, 23 lipca 2014

5. Papierowy samolocik

2 października 1991
                               Dni w Hogwarcie upływały mi szybko, ale jednostajnie. Pobudka, śniadanie, lekcje, obiad, lekcje, podwieczorek, wolne, kolacja, odrabianie  lekcji, kąpiel, sen. I tak w kółko. Zaczynałam popadać w rutynę, ale nie chciałam tego. Lubiłam, gdy działo się coś nietypowego, zabawnego. Fred George i Lee każdego wieczora, gdy razem z Harrym i Ronem siadaliśmy do zadania przy stoliku obok kominka, dawali mały pokaz zabawnych fajerwerków, próbowali coś wynaleźć, ale na razie ich samopiszące pióro wybuchało, gdy tylko się go dotknęło.  
                               Moje kontakty z Hermioną znacznie się pogorszyły od tamtego dnia, w którym okazało się, że znam jakieś zaklęcie, którego ona nie zna. Kilka razy widziałam też, jak próbowała go użyć, ale za każdą próbą nie wychodziło nic.
                                Lekcje, zwłaszcza astronomia, transmutacja i eliksiry pochłaniały całość mojego czasu po zajęciach. Mapy nieba, ćwiczenie zaklęć i pisanie coraz to dłuższych wypracowań sprawiały, że niecierpliwie wyczekiwałam weekendów, aby  móc po prostu dłużej pospać i odpocząć. Ale najgorsze nie było to, że musiałam dużo robić sama, jeśli chciałam zapracować na coś, ale fakt, że Hermiona Granger zdawała się mi tego zazdrościć. Nie mogłam zaprzeczyć, była inteligentna. Ale za bardzo się z tym obnosiła i za dużo zachowywała dla siebie.          
                               Zbiegłam po schodach z dormitorium i podążyłam do wyjścia. Chciałam iść do biblioteki, bo do skończenia mapy nieba, a dokładniej konstelacji zwanej Warkoczem Bereniki, potrzebny był mi jej opis, geneza nazwy i tym podobne sprawy. Było późne popołudnie, więc wielu Gryfonów było na błoniach lub na treningu quidditcha. Przeszłam przez dziurę za portretem Grubej Damy i już kierowałam kroki do biblioteki, gdy wpadłam na bliźniaków.
                - Maddie – uśmiechnął się bodajże George.
                - Gdzie tak pędzisz? – spytał Fred.
                - Do biblioteki.
                - Niech zgadnę, masz zadanie.
                - Tak, skąd wiedziałeś – zawahałam się chwilę. – George?
                - Nie jestem George. Jestem Fred. Jak możesz mnie nie poznawać? – wydał się oburzony.
                - Wybacz, Fred – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
                - Żartowałem. Jestem George – na te słowa uderzyłam się otwartą dłonią w czoło.
                               Przeprosiłam grzecznie bliźniaków i poszłam w stronę biblioteki. Podążając na drugie piętro, musiałam zejść jednymi schodami i poszukać tych, które w poniedziałki prowadzą zupełnie gdzie indziej niż w pozostałe dni. Na trzecim piętrze, gdzie znajdował się Zakazany Korytarz, usłyszałam warczenie. Zastanawiając się, skąd ono dochodziło, podeszłam do pierwszych drzwi i jak się okazało znalazłam to miejsce. Odgłosy były wyraźne, a co gorsza nie brzmiały przyjaźnie. Przestraszona odeszłam na palcach jak najdalej się dało i odnalazłam schody. Zbiegłam po nich na drugie piętro, do biblioteki. Niestety, pani Pince musiała gdzieś wyjść, gdyż pomieszczenie było zamknięte. No, super, czyli trzeba wrócić później.
                               Odwróciłam się i podążyłam korytarzem do innych schodów prowadzących bezpośrednio na siódme piętro, gdy zza zakrętu dochoszły mnie głosy.
                - A-Albusie, je-e-steś pe-e-ewien, że-e chce-esz to-o tu-u umieścić? Przecież ja-akiś ucze-eń może znaleźć.
                - Spokojnie, Kwiryniuszu, na pewno tutaj będzie bezpieczne, a przynajmniej na razie.
                               Nie wiedziałam, o czym mowa, ale jednego byłam pewna. Że zbliżali się w moją stronę. Najchętniej bym uciekła, ale było popołudnie, więc wyglądałoby to podejrzanie, gdyby zobaczyli mnie biegnącą jak głupia przez cały korytarz. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam jednak dojść do tych schodów, więc ruszyłam przed siebie. Zza rogu wyłonili się profesorowie, którzy różdżkami utrzymywali coś w powietrzu.
                - Dzień dobry – powiedziałam, starając się nie zdradzać mojej ciekawości.
                - Witaj, Maddie – uśmiechnął się profesor Dumbledore. – Ten korytarz jest chwilowo zamknięty, co tu robisz?
                -  Tak? Nie miałam pojęcia. Bardzo przepraszam, chciałam tylko pójść do biblioteki po książkę, ale pani Pince nie było, więc postanowiłam wrócić do dormitorium, nie chciałam zrobić nic złego – wybąkałam speszona.
                - Nic się nie stało, Maddie – profesor Dumbledore mrugnął do mnie. – Ale na przyszłość uważaj na zamknięte korytarze.
                               Szybkim krokiem odeszłam stamtąd i pobiegłam po schodach na siódme piętro.  Gdy zdyszana wysapałam Grubej Damie hasło i znalazłam się już w Pokoju Wspólnym poczułam nic innego, tylko czystą ciekawość. Co oni mogli tam nieść, i dlaczego korytarz był zamknięty? Prawie natychmiast rzucił mi się w oczy widok zapłakanej Hermiony i wkurzonego Rona.
                - Co się stało? – spytałam, podchodząc do Harry’ego.
                - Ron jej powiedział, że za bardzo się wymądrza – westchnął czarnowłosy.
                               Wzruszyłam ramionami i poszłam do dormitorium. Ron powiedział prawdę. Hermiona byłaby może znośna, gdyby ciągle nie pokazywała swoich mądrości. Usiadłam na łóżku i wzięłam do ręki podręcznik do eliksirów. Już miałam go otworzyć, gdy do pomieszczenia wleciał mały papierowy samolocik i wylądował na moim łóżku. Z ciekawością odwinęłam go i zaczęłam czytać, choć był tak nabazgrany, że zajęło mi to chwilę.
Maddie, chciałabyś może wraz ze mną, Georgem i Lee oraz resztą Gryffindoru wziąć udział w małym pokazie fajerwerków i różnych innych zabawnych rzeczy? Jeśli tak bądź w Pokoju Wspólnym o dwudziestej.
Fred.

                               Uśmiechnęłam się. Uwielbiałam bliźniaków i ich pozytywne podejście do wszystkiego. Mieli tysiąc pomysłów na minutę, a gdy zaczynali je realizować mogli poruszyć niebo i ziemię, aby się udało. Lee wtórował im we wszystkim, ale trochę do nich brakowało. Postanowiłam pójść, czemu nie? Mogłabym w końcu uwolnić się od podejrzeń i domysłów, co profesorowie umieścili w jednej z komnat i dlaczego było to tak ważne, że zamknęli korytarz.
____________________________________________________________
Miało być wczoraj, co z tego,że 15 minut po północy...
Macie spóźniony prezent z okazji moich urodzin :D
To bardziej przejściowy rozdział, ale i takie są nieuniknione.
A tymczasem...
Dobranox.

6 komentarzy:

  1. Tak jak mówisz, rozdział bardziej przejściowy, ale również przyjemny w czytaniu.
    Nie mogę się doczekać, aż akcja się rozwinie ;)
    PS. Spóźnione wszystkiego dobrego!! ;) Dużo weny! I w dodatku... cudowny szablon :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję bardzo za życzenia :D
      tak, szablon jest super, też mi się podoba xD

      Usuń
  2. Szkoda, że tak krótko :) Też nie przepadałam za Hermioną, zwłaszcza z pierwszych dwóch części HP, w trzeciej trochę się rozkręciła...
    Zawsze się zastanawiałam dlaczego Fred jest bardziej wyrazisty niż George :) Przecież byli prawie identyczni! Jednak jak pada słowo o bliźniakach, od razu widzę Freda, nawet jak opisywałam jakąś scenę z bliźniakami w swoim opowiadaniu, zawsze bezwiednie faworyzowałam Freda... George zawsze był w cieniu brata :) Jednak Rowling w siódmej części wybrała właśnie George'a, jakby chciała mu wynagrodzić to wszystko :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dokładnie też tak sądzę, mimo że go uduchowiła trochę, to George żyje i tego nie wybaczę Jo nigdy :C nie wiem, czemu tak mam zawsze było Fred i George (nawet rudego kota nazwałam Fred) XD

      Usuń
  3. Zacznę od szablonu - jest naprawdę genialny! *.*
    Rozdział, mimo tego że bardzo krótki, jest przyjemny w czytaniu.
    Pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. wybacz,że komentuje dopiero teraz,ale dosłownie kilka godzin temu wróciłam do domu.
    Uwielbiam bliźniaków więc cały na mojej twarzy cały czas widnieje szeroki uśmiech.Podoba mi się bardzo,mykam czytać następny!

    OdpowiedzUsuń