1 sierpnia 1991
Wyprawa na ulicę Pokątną napawała mnie
lekkim przerażeniem. A co, jeśli nie znajdę odpowiedniej różdżki? Albo jak
okaże się, że sklep już jest zamknięty? Nie, to niedorzeczne, chciałam przestać
dramatyzować. Zwierząt nie musiałam kupować, miałam Diego – sowę, która była w naszej rodzinie od zawsze. Miałam tylko nadzieję, że nie zapomnę go wziąć
do Hogwartu. Musiałam przecież informować ciocię Lavinię o moich pierwszych
dniach w szkole, założywszy, że mnie z niej wcześniej nie wyrzucą. Ciocia
Minerwa mówiła, że w pierwszej klasie będzie przedmiot, jakim jest nauka o
quidditchu. To dobrze. Pół dzieciństwa przelatałam na miotle razem z wujem
Erniem, gdy ten jeszcze żył. Niestety w wyniku jakichś magicznych poparzeń
zmarł rok temu w świętym Mungu. Wuj Ernie był bratem ciotek. Mówił, że w
Hogwarcie powinnam się zgłosić do drużyny.
W końcu wybiła na tyle
przyzwoita godzina, że mogłyśmy wyruszyć. Ciocia wrzuciła do kominka trochę
proszku Fiuu i kazała mi wejść w szmaragdowozielone płomienie, które się
pojawiły. Musiałam wyraźnie wymówić Dziurawy
Kocioł. Weszłam w ogień, wołając nazwę pubu i już po chwili znalazłam się
w jego małym, ale przytulnym wnętrzu. Panowało tam swego rodzaju zamieszanie,
wszyscy gromadzili się wokół Hagrida, półolbrzyma, który czasem odwiedzał nas
na wakacjach oraz czarnowłosego chłopca z jakąś bezkształtną blizną na czole.
Wszyscy wyglądali na zachwyconych nim. On sam sprawiał wrażenie zagubionego i
przestraszonego.
Ciocia po zmaterializowaniu
się w kominku, przywitała się z Hagridem, po czym przedstawiła mi Harry’ego
Pottera, chłopca, który przeżył Zaklęcie Niewybaczalne. Cóż, nie wyglądał na
kogoś, kto jest jakoś szczególnie uzdolniony czy coś w tym stylu, ale
powszechnie wiadomo, iż to nie szata zdobi człowieka. Wydawał się miły, choć
bardzo przestraszony. Wspólnie z nim i jego opiekunem wkroczyliśmy na ulicę
Pokątną. Chłopaki skierowali się najpierw do Gringotta, ale ja już miałam
trochę swoich małych oszczędności wyjętych ze skrytki przez ciocię, musiało mi
wystarczyć.
Pierwszym i najważniejszym
miejscem na mojej liście był oczywiście sklep różdżkami Ollivandera. Weszłam, a
dzwonek nad drzwiami cicho oznajmił moją obecność. Po chwili usłyszałam
szuranie butów i przede mną stanął starszy pan, właściciel sklepu.
- Witaj, pierwszy raz do szkoły, prawda? Jesteś
bardzo podobna do swojej matki. Pamiętam, jakby była tu wczoraj, żeby kupić
swoją pierwszą różdżkę. Bo widzisz, musisz wiedzieć, że bardzo dobrze pamiętam
każdą, którą sprzedałem. Wyciągnij sprawną rękę przed siebie – uśmiechnął się
dobrodusznie.
Zrobiłam, co mi kazał. Staruszek
zmarszczył brwi.
- Lewa? To bardzo rzadkie. Doprawdy, coś
zadziwiającego.
- Ale co? – nie wiedziałam za bardzo, o co
chodzi.
- Widzisz, czarodzieje leworęczni w dużej
mierze są artystami. Jedni malują wspaniałe obrazy, inni piszą poematy. Ale są
też tacy, którzy wymyślają zaklęcia, a zdarza się to bardzo rzadko. W
przypływie emocji, nagłego szczęścia lub bólu po prostu wypowiadają słowa,
które stają się zaklęciem.
Zaintrygowało mnie to, co
powiedział pan Ollivander, ale bałam się drążyć temat. Po kilkunastu minutach i
sześciu stłuczonych szybach w oknach sklepu, wyszłam z niego z 10 i 3/4 calową różdżką z rdzeniem z kła widłowęża zrobioną z drzewa jałowcowego.
Skierowałam kroki ku
sklepowi Madame Malkin z szatami na wszystkie okazje, zakupić kilka kompletów
szat i płaszcz na zimę, tak jak pisze w liście.
- Dzień dobry – przywitała się ze mną
właścicielka sklepu. – I co, kolejna osóbka do Hogwartu, coraz więcej was tu
teraz przychodzi. Więc to, co wszyscy?
- Jeśli jest to kilka kompletów szat, to tak
– uśmiechnęłam się.
Stałam na stołku,
patrząc jak ta elegancka dama szpilkami odmierzała odpowiednią długość. W
pewnym momencie ktoś wszedł, więc kobieta poszła przywitać nowego klienta. Był nim,
jak się okazało, ten sam chłopiec, którego spotkałyśmy z ciocią. Harry, tak mu
było na imię. Stanął na stołku obok mnie i niepewnością patrzył na kobietę.
- Cześć, i jak się znajdujesz na Pokątnej? – powiedziałam
przyjaźnie, próbując nawiązać rozmowę.
- A wiesz, wszystko jest takie inne,
niesamowite. – odpowiedział cicho.
- Nie bój się, przyzwyczaisz się. Hagrid
opowiedział ci już o Hogwarcie? – spytałam zdawkowym tonem.
- Nie, jeszcze nie. To znaczy coś napomknął,
ale nadal wielu rzeczy nie rozumiem – uśmiechnął się zażenowany.
- Pytaj Hagrida, jeśli nie wiesz. Ja też mogę
ci coś wytłumaczyć, ale w tej chwili muszę lecieć – uśmiechnęłam się, widząc,
że moje szaty są już gotowe. – Do zobaczenia w Hogwarcie, Harry – pomachałam mu
i pożegnawszy się z właścicielką sklepu, wyszłam z niego.
Przed sklepem spotkałam ciocię z
pełnym naręczem książek do transmutacji dla wszystkich klas w Hogwarcie.
Uśmiechnęła się do mnie, dając do zrozumienia, że też powinnam iść do Esów i
Floresów. Oczywiście zrobiłam to natychmiast. Zapach świeżo wydrukowanych ksiąg
i książek dostał się do mojego nosa. Wdychałam go z lubością. Uwielbiałam ten
aromat.
- Poproszę książki z tej listy – rzekłam do
sprzedawczyni, która uwijała się między regałami.
Kilkanaście minut później opuściłam księgarnię
z całą stertą książek. No, nie mogłam powiedzieć, że były lekkie, zwłaszcza,
gdy czekało mnie jeszcze odwiedzenie kilku miejsc. Po raz kolejny spotkałam
Harry’ego i Hagrida, którzy pałaszowali lody.
- Hagridzie, co to jest quidditch? - spytał nagle chłopiec.
Uśmiechnęłam się do nich. Jak wiele on jeszcze
musiał się nauczyć. Nie życzyłam mu źle, widziałam, że był zagubiony. Oby
poradził sobie w pierwszych dniach. A potem pójdzie już z górki, tak
przynajmniej wynikało z tego, co opowiadała ciocia Minerwa. Podeszłam do niej,
z pytaniem czy pójdzie ze mną wybrać kociołek. Stanowczo odmówiła. Wiedziałam
doskonale, że nie przepadała za zakupami. Naprawdę na Pokątnej bywała w
skrajnych przypadkach.
Weszłam do apteki po ingrediencje na eliksiry. Uderzył
mnie odór. Ciekawe, co tu zdechło. Niezależnie od swojego rodzaju pewnie
zrobiło to w męczarniach.
________________________________________________________________________________
pada deszcz, a ja się nudzę, więc proszę. Pod koniec nie było betowane, ale chyba nie ma błędów, jak coś wypatrzycie to piszcie - poprawię :)
PS. zmieniłam datę wizyty Harry'ego na Pokątnej - to nie jest błąd.
Pozdrawiam ciepło
Wizyta na pokątnej to nie lada atrakcja dla małej czarownicy.Już na początku widać,że mloda jest utalentowanym dzieckiem tak jak jej brat.Właśnie Harry.Jestem zaskoczona,że tak szybko się spotkali.Jestem ciekawa jak ułożą się ich relacje.
OdpowiedzUsuńU mnie też niestety pada ,ale cóż zrobić.Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział ,gorąco pozdrawiam Alohomora :)
pada, pada i nie chce przestać ;( starałam się jak najlepiej opisać jej wrażenia, ale nie wyszło ;/
UsuńKrótko, bo się spieszę.:P
OdpowiedzUsuńCudne !
uwielbiam tę rzeczowość :)
UsuńŚwietne ! Już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów ^^
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
UsuńJa jestem ciekawa czy ty skończyłaś w tym momencie specjalnie. Szybko się poznali z Harrym nie ma co.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
specjalnie skończyłam :)
UsuńRozdział bardzo fajny. Trochę szybko zakończyłaś to spotkanie, a wielka szkoda, no ale nic! Przecież to ty piszesz tą historię :P Ciekawa jestem, co przygotujesz na pierwszy rok nauki w Hogwarcie. Pozdrawiam, Echelon
OdpowiedzUsuńno więc na pewno będą zajęcia z eliksirów, OPCMu, latania na miotle itp ;)
UsuńCześć :) Zostawiłaś u mnie adres, więc weszłam! I cieszę się, że weszłam, bo masz świetny styl! Dodaję bloga do obserwowanych i bądź pewna, że zostaję tu na dłużej :) Rozdział bardzo mi się podobał :) Teraz idę przeczytać poprzednie notki :)
OdpowiedzUsuń