środa, 9 lipca 2014

2. Ulica Pokątna

1 sierpnia 1991

     Wyprawa na ulicę Pokątną napawała mnie lekkim przerażeniem. A co, jeśli nie znajdę odpowiedniej różdżki? Albo jak okaże się, że sklep już jest zamknięty? Nie, to niedorzeczne, chciałam przestać dramatyzować. Zwierząt nie musiałam kupować, miałam Diego – sowę, która była w naszej rodzinie od zawsze. Miałam tylko nadzieję, że nie zapomnę go wziąć do Hogwartu. Musiałam przecież informować ciocię Lavinię o moich pierwszych dniach w szkole, założywszy, że mnie z niej wcześniej nie wyrzucą. Ciocia Minerwa mówiła, że w pierwszej klasie będzie przedmiot, jakim jest nauka o quidditchu. To dobrze. Pół dzieciństwa przelatałam na miotle razem z wujem Erniem, gdy ten jeszcze żył. Niestety w wyniku jakichś magicznych poparzeń zmarł rok temu w świętym Mungu. Wuj Ernie był bratem ciotek. Mówił, że w Hogwarcie powinnam się zgłosić do drużyny.
                W końcu wybiła na tyle przyzwoita godzina, że mogłyśmy wyruszyć. Ciocia wrzuciła do kominka trochę proszku Fiuu i kazała mi wejść w szmaragdowozielone płomienie, które się pojawiły. Musiałam wyraźnie wymówić Dziurawy Kocioł. Weszłam w ogień, wołając nazwę pubu i już po chwili znalazłam się w jego małym, ale przytulnym wnętrzu. Panowało tam swego rodzaju zamieszanie, wszyscy gromadzili się wokół Hagrida, półolbrzyma, który czasem odwiedzał nas na wakacjach oraz czarnowłosego chłopca z jakąś bezkształtną blizną na czole. Wszyscy wyglądali na zachwyconych nim. On sam sprawiał wrażenie zagubionego i przestraszonego.
                 Ciocia po zmaterializowaniu się w kominku, przywitała się z Hagridem, po czym przedstawiła mi Harry’ego Pottera, chłopca, który przeżył Zaklęcie Niewybaczalne. Cóż, nie wyglądał na kogoś, kto jest jakoś szczególnie uzdolniony czy coś w tym stylu, ale powszechnie wiadomo, iż to nie szata zdobi człowieka. Wydawał się miły, choć bardzo przestraszony. Wspólnie z nim i jego opiekunem wkroczyliśmy na ulicę Pokątną. Chłopaki skierowali się najpierw do Gringotta, ale ja już miałam trochę swoich małych oszczędności wyjętych ze skrytki przez ciocię, musiało mi wystarczyć.
                   Pierwszym i najważniejszym miejscem na mojej liście był oczywiście sklep różdżkami Ollivandera. Weszłam, a dzwonek nad drzwiami cicho oznajmił moją obecność. Po chwili usłyszałam szuranie butów i przede mną stanął starszy pan, właściciel sklepu.
   - Witaj, pierwszy raz do szkoły, prawda? Jesteś bardzo podobna do swojej matki. Pamiętam, jakby była tu wczoraj, żeby kupić swoją pierwszą różdżkę. Bo widzisz, musisz wiedzieć, że bardzo dobrze pamiętam każdą, którą sprzedałem. Wyciągnij sprawną rękę przed siebie – uśmiechnął się dobrodusznie.
            Zrobiłam, co mi kazał. Staruszek zmarszczył brwi.
     - Lewa? To bardzo rzadkie. Doprawdy, coś zadziwiającego.
     - Ale co? – nie wiedziałam za bardzo, o co chodzi.
     - Widzisz, czarodzieje leworęczni w dużej mierze są artystami. Jedni malują wspaniałe obrazy, inni piszą poematy. Ale są też tacy, którzy wymyślają zaklęcia, a zdarza się to bardzo rzadko. W przypływie emocji, nagłego szczęścia lub bólu po prostu wypowiadają słowa, które stają się zaklęciem.
             Zaintrygowało mnie to, co powiedział pan Ollivander, ale bałam się drążyć temat. Po kilkunastu minutach i sześciu stłuczonych szybach w oknach sklepu, wyszłam z niego z 10 i 3/4 calową różdżką z rdzeniem z kła widłowęża zrobioną z drzewa jałowcowego.
                   Skierowałam kroki ku sklepowi Madame Malkin z szatami na wszystkie okazje, zakupić kilka kompletów szat i płaszcz na zimę, tak jak pisze w liście.
  - Dzień dobry – przywitała się ze mną właścicielka sklepu. – I co, kolejna osóbka do Hogwartu, coraz więcej was tu teraz przychodzi. Więc to, co wszyscy?
  - Jeśli jest to kilka kompletów szat, to tak – uśmiechnęłam się.
          Stałam na stołku, patrząc jak ta elegancka dama szpilkami odmierzała odpowiednią długość. W pewnym momencie ktoś wszedł, więc kobieta poszła przywitać nowego klienta. Był nim, jak się okazało, ten sam chłopiec, którego spotkałyśmy z ciocią. Harry, tak mu było na imię. Stanął na stołku obok mnie i niepewnością patrzył na kobietę.
 - Cześć, i jak się znajdujesz na Pokątnej? – powiedziałam przyjaźnie, próbując nawiązać rozmowę.
 - A wiesz, wszystko jest takie inne, niesamowite.  – odpowiedział cicho.
 - Nie bój się, przyzwyczaisz się. Hagrid opowiedział ci już o Hogwarcie? – spytałam zdawkowym tonem.
 - Nie, jeszcze nie. To znaczy coś napomknął, ale nadal wielu rzeczy nie rozumiem – uśmiechnął się zażenowany.
 - Pytaj Hagrida, jeśli nie wiesz. Ja też mogę ci coś wytłumaczyć, ale w tej chwili muszę lecieć – uśmiechnęłam się, widząc, że moje szaty są już gotowe. – Do zobaczenia w Hogwarcie, Harry – pomachałam mu i pożegnawszy się z właścicielką sklepu, wyszłam z niego.
          Przed sklepem spotkałam ciocię z pełnym naręczem książek do transmutacji dla wszystkich klas w Hogwarcie. Uśmiechnęła się do mnie, dając do zrozumienia, że też powinnam iść do Esów i Floresów. Oczywiście zrobiłam to natychmiast. Zapach świeżo wydrukowanych ksiąg i książek dostał się do mojego nosa. Wdychałam go z lubością. Uwielbiałam ten aromat.
  - Poproszę książki z tej listy – rzekłam do sprzedawczyni, która uwijała się między regałami.
           Kilkanaście minut później opuściłam księgarnię z całą stertą książek. No, nie mogłam powiedzieć, że były lekkie, zwłaszcza, gdy czekało mnie jeszcze odwiedzenie kilku miejsc. Po raz kolejny spotkałam Harry’ego i Hagrida, którzy pałaszowali lody.
 - Hagridzie, co to jest quidditch?  - spytał nagle chłopiec.
           Uśmiechnęłam się do nich. Jak wiele on jeszcze musiał się nauczyć. Nie życzyłam mu źle, widziałam, że był zagubiony. Oby poradził sobie w pierwszych dniach. A potem pójdzie już z górki, tak przynajmniej wynikało z tego, co opowiadała ciocia Minerwa. Podeszłam do niej, z pytaniem czy pójdzie ze mną wybrać kociołek. Stanowczo odmówiła. Wiedziałam doskonale, że nie przepadała za zakupami. Naprawdę na Pokątnej bywała w skrajnych przypadkach.

              Weszłam do apteki po ingrediencje na eliksiry. Uderzył mnie odór. Ciekawe, co tu zdechło. Niezależnie od swojego rodzaju pewnie zrobiło to w męczarniach. 
________________________________________________________________________________
pada deszcz, a ja się nudzę, więc proszę. Pod koniec nie było betowane, ale chyba nie ma błędów, jak coś wypatrzycie to piszcie - poprawię :)
PS. zmieniłam datę wizyty Harry'ego na Pokątnej -  to nie jest błąd.
Pozdrawiam ciepło

11 komentarzy:

  1. Wizyta na pokątnej to nie lada atrakcja dla małej czarownicy.Już na początku widać,że mloda jest utalentowanym dzieckiem tak jak jej brat.Właśnie Harry.Jestem zaskoczona,że tak szybko się spotkali.Jestem ciekawa jak ułożą się ich relacje.
    U mnie też niestety pada ,ale cóż zrobić.Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział ,gorąco pozdrawiam Alohomora :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pada, pada i nie chce przestać ;( starałam się jak najlepiej opisać jej wrażenia, ale nie wyszło ;/

      Usuń
  2. Krótko, bo się spieszę.:P
    Cudne !

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetne ! Już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja jestem ciekawa czy ty skończyłaś w tym momencie specjalnie. Szybko się poznali z Harrym nie ma co.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział bardzo fajny. Trochę szybko zakończyłaś to spotkanie, a wielka szkoda, no ale nic! Przecież to ty piszesz tą historię :P Ciekawa jestem, co przygotujesz na pierwszy rok nauki w Hogwarcie. Pozdrawiam, Echelon

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no więc na pewno będą zajęcia z eliksirów, OPCMu, latania na miotle itp ;)

      Usuń
  6. Cześć :) Zostawiłaś u mnie adres, więc weszłam! I cieszę się, że weszłam, bo masz świetny styl! Dodaję bloga do obserwowanych i bądź pewna, że zostaję tu na dłużej :) Rozdział bardzo mi się podobał :) Teraz idę przeczytać poprzednie notki :)

    OdpowiedzUsuń